Archiwa blogu

Bienvenidos a Argentina I 7 – 11.06.2012

Salta: 07.06.2012 – 09.06.2012

Cafayate: 09.06.2012 – 11.06.2012

Przejazd z Boliwii do Argentyny był dla nas ogromną zmianą.

Argentyna jest mieszanką przybyszów z Europy, głównie Hiszpanów i Włochów, ale też Francuzów, Niemców, Chorwatów etc. Nie widzi się już tylu rdzennych mieszkańców co w Boliwii czy Peru. Ludzie ubierają się bardziej europejsko. Nie uświadczysz pięknych plisowanych spódniczek i meloników. Miasta przypominają te w Hiszpanii czy Włoszech, z dużą ilością kolonialnych budynków w centrum i kościołów urządzonych z przepychem. Wysokości też są inne – w Boliwii nie schodziliśmy poniżej2.000 mn.p.m., tu miasta położone są na terenach nizinnych lub na zwykłych wyżynach.

To co nas zachwyciło to otwartość Argentyńczyków, którzy zaczynają konwersację prosto z mostu, a kończą całując cię w policzek, przytulając i żegnając jakbyście znali się od lat. Co prawda nasze pierwsze wrażenia były wręcz odwrotne (w La Quiaca kłótnia z naganiaczem autobusowym a w Salcie ostra wymiana zdań z nadpobudliwym „wydawaczem walizek”, który bez dodatkowej opłaty nie chciał na wydać bagaży), ale szybko zmieniliśmy zdanie.

Jeżeli chodzi o kwestie językowe to argentyński akcent jest niesamowicie charakterystyczny gdyż Argentyńczycy czytają litery „ll” oraz „y” jako „ź”. W Boliwii i Peru słyszeliśmy czystszą formę kastylijskiego, co prawda z olbrzymią ilością zdrobnień w Boliwii. Życie nocne kwitnie i ciężko zjeść kolację przed godziną 20-21. Na imprezy wychodzi się o 1- 2 w nocy, jeszcze później niż w Hiszpanii.

Naszym pierwszym przystankiem w Argentynie była Salta – 600 tys. miasto pełne wdzięku, z głównym placem Plaza de 9 de Julio. Udało nam się obejrzeć w hostalu mecz Polski z Grecją. Przysiadł się do nas Francuz, Paul, który wspierał Obraniaka oraz Niemiec, który też musiał nam kibicować :). Potem poznaliśmy holenderską dziewczynę Paula i wspólnie wspięliśmy się na wzgórze Cerro San Bernardo. Wieczorem Francuz, jako znawca tematu, dyrygował wspólnemu gotowaniu steków i makaronu. W naszym hostelu mieszkała cała grupa studentek argentyńskich o przekroju wiekowym 21-55 lat, które przyjechały do Salty na konferencję dot. turystyki. Argentynki robiły sobie sesje zdjęciowe z wszystkimi obcokrajowcami, szczególnie chłopakami. Zdjęcia miały ponoć służyć do referatów na studiach. Potem dziewczyny pokazywały nam regionalne tańce i jak nadeszła odpowiednia pora, czyli 2 w nocy, wyszliśmy na argentyńskie disco. Argentynki, jak chyba lwia część Latynosów, mają taniec we krwi i ruszały się przepięknie, aż miło było na nie patrzeć.

Z Salty pojechaliśmy do miasteczka Calafate, gdzie włoska emigracja daje o sobie znać poprzez liczne lodziarnie i pizzerie. Wieczorem udaliśmy się na spektakl, który miał się odbyć w domu kultury. Czekaliśmy na aktorów jakieś półtorej godziny. Gdy dotarli nieprzygotowani, bez strojów, skończyła nam się cierpliwość i wyszliśmy. Reszta publiki siedziała wytrwale, nie dziwiąc się tym opóźnieniom. Natomiast pani z administracji, gdy pytaliśmy się kilkakrotnie kiedy w końcu rozpocznie się przedstawienie, odpowiadała jedynie „ za momencik, za momencik”.

W Calafate wypożyczyliśmy rowery i wsiedliśmy z nimi w autobus, który zawiózł nas 50 km poza miasto. Stąd ruszyliśmy w drogę powrotną, już pedałując i podziwiając różne ciekawe formacje skalne. Po powrocie załapaliśmy się jeszcze na mszę i procesję z okazji Bożego Ciała. Kościół pękał w szwach, a komunię podawały także kobiety. Bardzo odpoczęliśmy (jakbyśmy mieli od czego;) w sielskim Cafayate.

Reklama