Archiwa blogu

Jak sprzedać auto w Sydney? I kwiecień 2012

Sydney, New South Wales: kwiecień 2012

Zazwyczaj turyści przyjeżdżający do Sydney w pierwszej kolejności kierują swe kroki w stronę ikony Australii – opery i Harbour Bridge. My zaczęliśmy od rozwieszania ogłoszeń o sprzedaży naszego ukochanego auta po wszystkich hostelach w centrum miasta. Udaliśmy się również na parking King’s Cross, gdzie miasto (na skutek próśb mieszkańców jednej z dzielnic), zostało zmuszone zorganizować giełdę samochodową. Do niedawna bowiem niskobudżetowi turyści, którzy chcieli sprzedać swe samochody w Sydney, czekali na klientów w jednej z ekskluzywnych dzielnic, gdzie parkingi były bezpłatne. Biwakowali przy tym ochoczo i cieszyli się życiem. Bogatszych sydnejczyków z tej dzielnicy szlag trafiał, gdy spiesząc z rana w garniturach do pracy oglądali ludzi popijających piwko, śpiących za darmo w samochodach i gotujących zupki chińskie na ich trawnikach. I tak powstała giełda.

Giełda polega na tym, że za 60 dolarów można przez tydzień wystawiać swój samochód na podziemnym parkingu, gdzie przychodzą potencjalni kupcy. Menadżer giełdy uświadomił nam, że niestety maj jest bardzo złym okresem na sprzedaż auta gdyż robi się coraz zimniej i aktualnie jest więcej sprzedających niż kupujących. Porozmawialiśmy szczerze z wystawiającymi tam swoje samochody Francuzami, którzy przyznali nam, że nabawili się depresji po 5-dniowym pobycie na ciemnym parkingu prawie bez żadnych wizyt ze strony nabywców. Postanowiliśmy odpuścić tę opcję. Podrasowaliśmy nieco naszą reklamę na najbardziej popularnym portalu internetowym- gumtree oraz paru innych portalach, stworzyliśmy profil naszego autka na facebook’u (możecie go like’nąć 🙂 – http://www.facebook.com/profile.php?id=100003786227475) i wzmożyliśmy rozwieszanie ogłoszeń. Przeszliśmy Sydney w szerz i wzdłuż.

Wiedząc, że statystycznie potencjalnym kupcem będzie Niemiec albo Francuz, bo ich najwięcej tu podróżuje, uznaliśmy, że nie przyznamy się do naszej polskości gdyż może to działać na naszą niekorzyść. Niemcy zapewne skojarzą Polaków ze złodziejami aut, a Francuzi też nie pałają do nas żarliwą miłością. Dni mijają, a tu cisza, Zero telefonów, maili, no może poza kilkoma próbami oszukania nas na opcję „Pay pal”.  Napięcie rośnie bo za kilka dni wylot. Zdziwiliśmy się ogromnie gdy napisał do nas smsa w języku polskim pierwszy i jedyny zainteresowany. Komputer spłatał nam figla i w naszym ogłoszeniu pokazała się nazwa stanu (New South Wales) w języku polskim. Podnieceni, umawiamy się z potencjalnym kupcem.

Klient okazuje się o dwa lata młodszym od nas Francuzem o polskich korzeniach.

– Ja chcę kupić auto od Was bo jesteście Polakami, a Polacy są uczciwi, nie to co Francuzi- tłumaczy nam poprawną polszczyzną z francuskim akcentem

– Francuzi chyba też są uczciwi w stosunku do swoich rodaków?- pytamy

– O nie, ja nigdy nic nie kupię od Francuza, oni są najgorsi, zawsze chcą cię oszukać- uśmiecha się rozbrajająco nasz Francuz.

– To jaką mamy gwarancję, że ty nie chcesz nas oszukać skoro też jesteś Francuzem?- ripostujemy

– Ja się czuję bardziej Polakiem niż Francuzem. Kiedyś Francuzi byli ok, ale ostatnio do Francji przyjechało dużo Arabów, a oni strasznie oszukują i Francuzi aby się bronić też zaczęli oszukiwać i teraz są tacy sami.

– Skoro tak mówisz… Chcesz zobaczyć auto?

– Tak, bien sur

Francuz, znający się na samochodach jeszcze mniej niż my, sprawdził czy nasz Falcon posiada cztery koła i silnik. Koła i silnik są więc Francuz poprosił o jazdę próbną.

– Ok, a jeździłeś kiedyś po lewej stronie?- pytamy

– Tak, próbowałem w Anglii.- pewny siebie odpowiada i przygląda się automatycznej skrzyni biegów- A te literki „P”, „D”, „R”, co oznaczają?

Zaczynamy się nieco niepokoić, ale wyjaśniamy, że to automat i że jeździ się na literce „D”, a „R” to wsteczny.

– Ok, ok, to jedziemy- zarządza Francuz.

Trzeba tu nadmienić, że Sydney to jedyne australijskie miasto (z tych przez nas odwiedzonych), gdzie ulice są nad wyraz wąskie, a kierowcy jeżdżą szybko i nikogo nie wpuszczają. Stanowczo trudne miasto do nauki jazdy po lewej stronie. Francuz rusza z piskiem i jedzie niesamowicie blisko lewej strony.

– Musisz jechać prawiej bo kogoś walniesz- już nie jest nam do śmiechu

– Ok, ok, gdzie jest tu jakaś autostrada bym sprawdził przyspieszenie?- Francuz się rozkręca

– Nie ma tu autostrady, jesteśmy w centrum Sydney

– No dobra to tu spróbuje- nie zdążyliśmy odpowiedzieć, a Francuz wcisnął gaz do dechy.

– Prawiej, prawiej!- staramy się nie krzyczeć, ale nie potrafimy się opanować.

Na to nasz Francuz uznał, że pojedzie jeszcze bliżej lewej. Marcin, siedzący obok, chwycił mu za kierownicę i odbił w prawo. Minęliśmy się na centymetry z zaparkowanymi w rzędzie po lewej autami. Jeszcze nie sprzedaliśmy auta, a Francuz zaraz nam go rozbije!

– To może już wystarczy na pierwszy raz, co?- sugerujemy

– No dobra, ma dobre przyspieszenie, sprawdziłem.

Marcin się przesiada, Francuz siada obok, kamień spada nam z serca. Francuz wpłaca zadatek bo nie posiada całej kwoty. Umawiamy się za dwa dni po resztę.

W ustalonym terminie Francuz przychodzi z brakującą kwotą. Podpisujemy umowę sprzedaży, dajemy mu klucze i prosimy by jak najszybciej wykupił dobre ubezpieczenie.

– Ok, ok, sans probleme- odpowiada i odjeżdża z piskiem.

Patrzymy za nim ze zgrozą jak jedzie zahaczając jednym bokiem o przylegający pas. Oby tylko nic mu się nie stało- myślimy i idziemy świętować sprzedaż auta. W sumie przykro nam się było rozstać z Falconikiem i zacząć znów chodzić wszędzie na piechotę. Cała operacja przy dwumiesięcznej wycieczce wyszła nas dwukrotnie taniej niż wynajęcie auta i dała nam znacznie więcej swobody i frajdy, ale przy krótszym pobycie polecamy wypożyczyć samochód.

Kupujemy sushi, ser, winogrona i wino i pałaszujemy te delicje na trawce w parku z widokiem na operę, port i Harbour Bridge.

Jednak fakt, że jesteśmy Polakami, okazał się naszym atutem…

Reklama