Archiwa blogu

Outback I 21 – 26.03.2012

Południowa Australia: 21.03.2012 – 26.03.2012

Australia jest tak olbrzymia, że pierwsi kolonizatorzy nie mogli uwierzyć, że w środku kontynentu po prostu nic nie ma i ciągnęli przez piach statki w poszukiwaniu jakiegoś wewnętrznego morza lub sieci rzek. Sześć stanów, na które podzielony jest kraj, funkcjonuje trochę jak oddzielne, odległe państwa. Na przykład powódź na wschodnim wybrzeżu dla ludzi z zachodniego stanu jest tak odległą historią jak dla nas powódź w Portugalii.

Przekraczając granice stanów, zmieniamy strefy czasowe. Australijczycy, jak pisaliśmy przy przekraczaniu granicy, mają hopla na punkcie swoich naturalnych ekosystemów i dlatego na granicy stanów witają nas znaki mówiące o obowiązku pozbycia się przewożonych warzyw, owoców i roślin. Te okropne substancje należy zostawić w wyznaczonych do tego koszach (ciekawe kto to wszystko potem zjada), a przewożone bydło i drób musi pozyskać pozwolenie na wjazd. Zdarzają się kontrole. Przemyciliśmy jabłka i mamy nadzieję, że nasze ogryzki ze stanu południowego nie zmienią flory stanu północnego.

Stan South Australia jest najsuchszym stanem Australii. Tu zaczął się dla nas outback- suchy środek kraju, którego głównymi mieszkańcami są paskudne muchy, które włażą człowiekowi we wszystkie możliwe otwory. Nie pomaga nawet australijski specyfik w sprayu o nazwie „Bushman”.  Kupiliśmy siatki-moskitiery na głowy więc przynajmniej nie włażą do buzi i oczu. Jesteśmy na etapie uczenia się jeść w siatkach..

Zamontowaliśmy na naszym czerwonym rumaku specjalny gwizdek na kangury, po tym jak zobaczyliśmy całe ich stada przy Membray Creek. Już słońce zaczynało zachodzić, czyli ich ulubiona pora. Jednym kicnięciem przeskakiwały przez 2-metrowe ogrodzenie, a dwa się biły (chyba o kangurzycę), boksując łapami. Gwizdek wydaje ultradźwięki przy prędkości auta powyżej50 km/h, których zwierzęta bardzo nie lubią. Dźwięki nie są słyszalne przez ludzi więc ciężko nam sprawdzić czy to nie zwykły gadżet, ale póki co, odpukać, żadnego nie trafiliśmy. Niestety na poboczach dróg leży wiele martwych kangurów.

Jeżdżąc po outbacku często można zauważyć na poboczach stare, pokryte rdzą auta. Kiedyś, gdy Australijczykowi zepsuł się na odludziu jego stary samochód to go porzucał w myśl zasady, że części z jego auta mogą się jeszcze przydać komuś innemu, komu też auto odmówi posłuszeństwa. Tak było kiedyś, o czym przypominają porozrzucane tu i ówdzie auta, nie sprzątane przez nikogo. Dziś raczej Australijczycy nie zostawiają na pustyni swoich Landcruiserów, ale nienajnowsze małe 2WD jak najbardziej.

Jadąc w stonę Coober Pedy spotkaliśmy dwójkę rowerzystów przemierzających Australię i Oceanię na rowerach. Nie dość że okazali się być Polakami, to jeszcze mamy wspólnych znajomych. umówiliśmy się w kolejnej miejscowości następnego dnia by wspólnie spędzić wieczór, w końcu spotkaliśmy się po środku niczego w kraju na końcu świata.

Zwiedzamy Coober Pedy- wymarłe miasteczko, niegdyś żyjące gorączką opalową. Zjeżdżali się tu ludzie z całego świata- m.in. z Europy; Chorwaci, Grecy, Włosi, a nawet Polacy, pchani chęcią wzbogacenia się na opalu. Wiele osób było na pieńku z prawem (a kto nie był z pierwszych osadników w Australii?), a że w Coober Pedy diabeł mówił dobranoc, wybrali to miejsce na drugą życiową szansę. Aktualnie nadal wydobywa się tu opal, ale lata świetności minęły, a młodzi wyjechali za pracą do Adelajdy. Wkoło sklepu kręcą się podpici Aborygeni.

Poszliśmy na mszę do podziemnego kościoła, byliśmy tylko my i ksiądz, który po mszy się nami zainteresował i oprowadził po swoich podziemnych komnatach. Nalegał byśmy się razem napili, ale powiedzieliśmy, że jeszcze dziś będziemy prowadzić. W Coober Pedy podobno to nikomu nie przeszkadza…

Pod Coober Pedy znajdują się malownicze tereny – górki, dolinki – tzw. „Breakaways”, gdzie kręcono sceny do „Mad Max” i innych apokaliptycznych filmów. Podziwialiśmy tam zachód słońca, po którym udaliśmy się do naszych namiotów rozłożonych na podziemnym polu namiotowym. W Coober Pedy panuje tak straszny upał, że w miasteczku powstało wiele podziemnych budowli takich jak kościoły, podziemne domy, hotele, bary.

Na koniec naszego pobytu w Australii Południowej postanowiliśmy odjechać trochę od głównych dróg i wybraliśmy część (ponad 400 km) treku Ornadatta. Niegdyś prowadziła tamtędy kolej z północy na południe oraz linia telegraficzna. Dziś miasteczko Ornadatta jest wymarłe, 2 puby są zamknięte na cztery spusty, główna atrakcja- różowy budynek z informacją, jest na sprzedaż, a ludzie jakby się przed nami pochowali. Rano jedynie spotkaliśmy grupki Aborygenów. Niemniej jednak ta wyprawa obrodziła w doznania przyrodnicze: przed maską przeszły nam dwa dostojne emu, widzieliśmy wielkie jaszczurki, stada krów, sępy, papugi, jastrzębie i ogromne orły (rozpiętość ich skrzydeł to średnio 2,5 m).

Po przejechaniu ponad 3.000 km uważamy, że umiemy już jeździć po lewej stronie 🙂

Reklama