Archiwa blogu
Przejażdżka na słoniku i bójka z Tajką I 22 – 23.01.2012
Khao Sok National Park: 22.01.2012 – 23.01.2012
Po zachodnim wybrzeżu pojechaliśmy do Parku Narodowego Khao Sok, gdzie zamieszkaliśmy w dżungli w domku na kurzej nóżce. Wieczorem mieliśmy koncert rechotania, grzechotania, świszczenia, piszczenia, świergolenia, świergotania i ćwierkania. W parku wiedzieliśmy motyla wielkości naszej dłoni, latające cudo.
Celem odwiedzenia parku były dla nas słoniki. Wykupiliśmy przejażdżkę na słoniu, wdrapaliśmy się z platformy na jego grzbiet i ruszyliśmy w stronę wodospadu. Woźnica naszego słonia początkowo szedł za nami, co nas nieco niepokoiło gdyż nasz „jumbo” okazał się małym buntownikiem i czasem sobie podbiegał nie bacząc na komendy. Uznaliśmy, że w razie czego będziemy skakać. Poczuliśmy się bardziej komfortowo gdy nieco później nasz woźnica usiadł na szyi słonia. Wycieczka do wodospadu i z powrotem zajęła 2 godziny, które nam w zupełności wystarczyły, gdyż nie jest to najwygodniejszy środek transportu. Nasz słoń był prześliczny, z małymi włoskami na szorstkiej skórze. Co pewien czas chłodził się dmuchając sobie trąbą w twarz i jednocześnie na nas. Na koniec przejażdżki kupiliśmy mu banany i nakarmiliśmy w nagrodę. Słonie nie bawią się w obieranie bananów tylko jedzą je całe, wraz ze skórką.
Z parku przez jeden guest house zamówiliśmy turystycznego vana, który miał nas zawieźć do portu w mieście Surat Thani, długość trasy to jakieś150 km. Już na początku coś kierowca kręcił mówiąc, że cena jest wyższa od ustalonej o 2 dolary, ale to zaakceptowaliśmy. Potwierdziliśmy z kierowcą, że wysadzi nas w porcie. Gdy dojechaliśmy do Surat Thani, turyści kolejno wysiadali na lotnisku i gdzieś w centrum, tak że zostaliśmy już tylko my.
Po kilku minutach kierowca się zatrzymał pod agencją turystyczną zapewne swojej znajomej albo żony i mówi nam, że mamy wysiadać, że to ostatni przystanek i możemy kupić bilet na prom w tej agencji. Pani z agencji już do nas podchodzi rozpromieniona, wita się serdecznie i zachwala swoją ofertę. My grzecznie odpowiadamy, że zamiast wycieczki wolimy być zawiezieni na portu, zgodnie z wcześniejszą umową (nie mieliśmy pojęcia w której części miasta jesteśmy). Po 10 minutach bezowocnej rozmowy, kierowca zaczął na nas krzyczeć, żebyśmy sobie już poszli i zabrali bagaże, bo mu się śpieszy z powrotem do parku Khao Sok i jak chcemy może nas tam zabrać 🙂 Nauczeni w Indiach, że grzeczne „pogróżki” pomagają wyegzekwować ustaloną trasę, powiedzieliśmy, że wezwiemy policję. Na to nasi rozmówcy się roześmiali (w Indiach naprawdę to działało…), wiec spisaliśmy wszystkie dostępne dane samochodu. Poprosiliśmy również naszego kierowcę o imię i nazwisko dla kompletności informacji. Na to ten przestał się śmiać, nawet przestał się już śpieszyć, tylko czym prędzej uciekł.
Uznaliśmy, że również spiszemy nazwę agencji turystycznej współpracującej z kierowcą, aby móc „zarekomendować” ją w internecie. Gdy Tajka z agencji zorientowała się w sytuacji, w mgnieniu oka podbiegła do Marcina, chwyciła za bluzkę, drapiąc mu klatę do krwi i wyrwała zeszyt. Ten notatnik stanowi dla nas dużą wartość sentymentalną i informacyjną, mamy tam zapiski od Chin, więc Marcin odebrał Tajce zeszyt, gdy ta zdążyła już z niego wyrwać 2 strony. To nie spodobało się Tajce i ruszyła z pięściami. Tak z minutę stała naprzeciwko Marcina z podniesioną gardą, strasząc to lewym to prawym sierpem. Klęła przy tym po angielsku, byśmy na pewno zrozumieli co chciała nam przekazać: „You fucking man, you fucking man”. Krzyczała coś, że ona tylko chciała nam pomóc, ale skoro jej dokuczamy to zaraz zniszczy nam też aparat fotograficzny. Marcin postanowił, że nie będzie walczył z nadpobudliwą Tajką (może to zawodniczka Muay Thai…) i trzymając ręce w dole, prosił grzecznie o spokój. Emocje trochę opadły, Tajka odeszła do swojego narożnika, a my opuściliśmy ring.
Okazało się, że port znajdował się 1,5km od tego miejsca więc doprawdy kierowca zaoszczędziłby sobie i nam kłopotu odwożąc nas na miejsce, a tak stracił jakieś 40 minut.
Finalnie doszliśmy na piechotę do portu i kupiliśmy bilet na nocną łódkę na wyspę Koh Tao, mekki nurków.50 mprzed portem zaczepił nas kierowca tuk tuka i zaoferował podwózkę, za co miałby otrzymać ponad $3 premii od ceny nominalnej naszych biletów. Zgodziliśmy się, pod warunkiem, że dostaniemy 50% tej prowizji. Odstawiliśmy wspólnie szopkę przejeżdżając 50 m do portu tuk tukiem, za co zarobiliśmy ponad $1,5.
Tego dnia (23 stycznia) był pierwszy dzień chińskiego nowego roku, roku smoka. W wielu miejscach widzieliśmy imprezy, zabawy i tańce. My również świętowaliśmy, ale urodziny Natalki.