Archiwa blogu

W sercu Australii I 28 – 31.03.2012

West Mac Donnell National Park, Alice Springs: 28.03.2012 – 31.03.2012

Aby dostać się z Kings Canyon do parku narodowego West Mac Donnell można wybrać jedną z trzech dróg: autostradę, drogę dla samochodów 4×4, bądź Mereenie Loop. Ta ostatnia trasa jest najkrótsza- jedyne150 km, ale przeznaczona głównie dla samochodów terenowych. Wiedzie przez tereny Aborygenów i służy jedynie jako transfer. Aby nią jechać należy wykupić pozwolenie za 5$. Dostaje się wtedy książeczkę informującą o zakazie zbaczania z głównej drogi, zakazie nocowania czy biwakowania na terenach aborygeńskich. Myśleliśmy, że150 kmzajmie nam może 2-3 godziny i wyruszyliśmy trochę późno. Po 2 godzinach zaczęło zachodzić słońce (jeszcze się nie przestawiliśmy z wcześniejszej strefy czasowej). Droga była pokryta ostrymi kamieniami, nie pozwalającymi na jazdę powyżej 30 km/hnaszym autem. Mimo fatalnych warunków nie mogliśmy, zgodnie z pozwoleniem, zatrzymać się tam na noc. Przed zmierzchem zobaczyliśmy dingo i kilka dzikich wielbłądów. Australia jest krajem, gdzie żyje najwięcej dzikich wielbłądów. Sprowadzili je dawno temu podróżnicy z Europy, miały pomóc w eksploracji kontynentu. Podróżnicy umarli na skutek upałów, a wielbłądy się szybko rozmnożyły (jak wszystko tutaj!) i biegają sobie po Australii.

Nocą przebiegały nam przed maską co i rusz dzikie konie w odcieniach szarości, z czarnymi grzywami. Potem znowu ukazały się 3 wielbłądy-  przechodziły dostojnie drogą, nie bacząc na nas. A potem jeszcze na środku drogi spotkaliśmy bardzo głupie cielę, które nas nie widziało i dopiero gdy spojrzeliśmy mu (z auta) głęboko w oczy to odskoczyło jak szalone.

Po 6 godzinach dotarliśmy do Parku Narodowego. Nie można w nim nocować, ale byliśmy tak padnięci, że przespaliśmy się przy pięknym punkcie widokowym (dopiero kilka dni później dowiedzieliśmy się, że kara za nocowanie w parku narodowym bez pozwolenia to bagatela 1.500$).

Park West Mac Donnell National Park ma tak wiele tras trekkingowych, że można by tam łazić i łazić. Nam bardzo podobał się7,5 kmtrekking zaczynający się w Ormiston Gorge. Po przejściu5 kmdroga się jednak urwała (faktycznie, mówili coś o deszczach w ostatnim czasie). Można było albo zawrócić albo kilkakrotnie przedzierać się rzeką. Wybraliśmy krótszą opcję. Na szczęście rzeka nie była aż tak głęboka by nas zakryć więc z wodą po pachy dotarliśmy do celu. To był nasz najfajniejszy trekking do tej pory.

Cudownym miejscem w parku jest zakątek o nazwie Ellery Creek Bighole, gdzie można piknikować, campingować i kąpać się w przepięknej grobli.

Z parku pojechaliśmy do Alice Springs, największego miasta outbacku. Miasto mało urokliwe, słynące z licznych kradzieży. Dlatego, gdy pod marketem podchodzi do mnie jedna Aborygenka na odległość 3 centymetrów (Marcin w tym czasie robi zakupy), w myślach się zastanawiam jak się obronić przed kradzieżą. A ona, wczorajszym oddechem zionie mi prosto w twarz: „It’s soooooooooo hot!” i odchodzi. Jak widać, nawet Aborygenom doskwierają upały.

Reklama