Archiwa blogu

Down Under I 6 – 16.03.2012

Melbourne, Australia: 06.03.2012 – 16.03.2012

Kochani, żyjemy i nie wpadliśmy w czarną dziurę. Było nam tak dobrze w Melbourne, że zapomnieliśmy o bożym świecie, stąd brak wpisów. A to zasługa Anety, Dawida i ich dwóch oposów hasających po ogrodzie, którzy przyjęli nas w ramach couchsurfingu. Nigdy wcześniej z niego nie korzystaliśmy, nieświadomi takich możliwości.  Dopiero niedawno Oleńka powiedziała nam o tej organizacji działającej na całym świecie (w Polsce również) i ilu ciekawych ludzi można dzięki niej poznać. Nazywa się to „surfowanie po kanapach”. Zrzeszają się osoby, którzy przyjmują pod swój dach zupełnie bezinteresownie wędrowców, turystów, mieszczuchów, wszystkich, którzy do niej wstąpią. Dzięki naszym gospodarzom rezydującym w Australii od ponad roku, których nazywaliśmy pieszczotliwie australijską mamą i tatą (mimo, że jesteśmy w podobnym wieku), dowiedzieliśmy się dużo o tutejszych obyczajach i życiu. Australia jest nazywana krajem leżącym poniżej innych, krajem „down under”, co słuchać również w tej piosence:

http://www.youtube.com/watch?v=MeG-hNXXy6I

Po wylądowaniu w Australii skierowano nas do oficera imigracyjnego gdyż zaznaczyliśmy na druku, że przewozimy niedozwolone substancje, które mogłyby zrujnować australijską faunę i florę. Nie wiedzieliśmy, że herbata w saszetkach, pastylki plusza oraz buty trekkingowi są tak groźne – jednak podróże kształcą. Oficer podejrzliwie nam się przyglądał i zadawał różne podchwytliwe pytania, głównie o nasze finanse. Udzieliliśmy poprawnych odpowiedzi i dalej poszło gładko. Na szczęście nie przewoziliśmy najgroźniejszego produktu – orzeszków – więc już bez sprawdzania bagaży wpuścili nas.

Już z samolotu widać, że Australia to płaściusieńki kontynent ze wzniesieniami wzdłuż wybrzeża. Niesamowite, że na tak olbrzymim terenie (ok. 7,7 mln km2, co stanowi ok. 2/3 Europy) żyje jedynie około 22 mln ludzi. To tutaj Stwórca zrzucił wszystkie najgroźniejsze zwierzaki świata. Klimat jest tak przyjazny dla fauny i flory, że wszystko rośnie i rozmnaża się w zastraszającym tempie. Przykładem mogą być następujące po sobie plagi królików, kangurów czy szarańczy. Co ciekawe, kangurów jest tu więcej niż ludzi. Królików, które widać wszędzie, zapewne też.

Kangury są niepozorne, ale jest to jedno z głównych niebezpieczeństw na drogach. Potrafią osiągać 2m wysokości i lepiej nie mieć z nimi kolizji bo mogą wygrać z maszyną. Kangury wychodzą o brzasku i zachodzie słońca i lepiej wtedy nie jeździć po ich terenach. Kolejnym niebezpieczeństwem na trasie są prześlicznej urody wombaty, zwierzaki przypominające włochatą świnię, jednak ich ciało jest zbite i twarde jak skała. Wracając do kangurów, to  Australijczycy konsumują je tak jak my wieprzowinę. Jest to tanie mięso, jednak Australijczycy preferują raczej indyka, drób, czy wołowinę. Spróbowaliśmy steków z kangura w wykonaniu Dawida i kiełbasek kangurzych (wiemy, wiemy, że one są śliczne i trochę nam głupio, ale kury też brzydkie nie są, a wcinamy je aż nam się uszy trzęsą). Kangur ma ciemne mięso, odrobinę przypominające wątróbkę. Według niektórych podobno przypomina koninę. Popularnym deserem jest tu Pavlova- samą bezę można kupić w supermarkecie. Jest naprawdę smaczna, ale nie dorównuje Pavlovej, którą robi Ewa.

Poznaliśmy również znajomych naszych gospodarzy: Kasię i Adriana. Oprowadzili nas po mieście nocą. Byliśmy nawet na chwilę w kasynie, gdzie nie ma żadnego dress-code i można się ubrać dowolnie więc widać graczy w wieczorowych kreacjach, a tuż obok innych, w dresach. Adrian z Kasią zabrali nas na wycieczkę do parku/sanctuary, Healesville Sanctuary, gdzie oglądaliśmy żywy inwentarz Australii. Diabeł tasmański okazał się być dużo mniejszy niż Taz z kreskówki, ale gębę ma iście diabelską. No i nie kręci się tak szybko, jak się spodziewaliśmy. Koale spały na eukaliptusowych drzewach. Niesamowite były nietoperze, nazywane „flying foxes”- latające lisy. Ma to głowę lisa o rudawym odcieniu, a ciało nietoperza, tyle że mierzy pół metra. Wygląda jak Batman i można dostać zawału jakby to to wleciało do chałupy. Widzieliśmy kangury, które karmiliśmy i ich mniejszą odmianę- wallabies. Poza tym śliczne były dziobaki i ogromne jeże (Echidna) oraz cała masa innych australijskich stworzonek. Mniej nam podobała się galeria zwierząt nocnych, głownie gryzoni oraz wystawa 10 najgroźniejszych węży – żadnego z nich nie chcemy spotkać na naszej drodze.

Dzięki Anecie uczestniczyliśmy w najbardziej uwielbianej w Australii rozrywce- meczu „footy”. Poszliśmy w szóstkę i Adrian tłumaczył nam zawiłości tej skomplikowanej gry, która naszym zdaniem jest mieszanką rugby,  Dowiedzieliśmy się, że „footy”- od „football”, nie jest jedynym skrótem. Wręcz przeciwnie, Australijczycy się w nich lubują. I tak dla przykładu „good day” to „g’day”, „barbecue” to w skrócie „barbie”, „husband” to „hubbie”. Nie mamy pojęcia czemu, ale na Nowozelandczyków mówią „kiwi”, i to oficjalnie, w gazetach. Mieszkańcy Wiktorii (tam znajduje sieMelbourne) nazywani są natomiast Mexicans, bo ponoć próbują przedostać się do innych stanów…

Samo miasto Melbourne jest bardzo rozległe. Z jednego końca na drugi trzeba pokonać ponad200 km!  W centrum znajdują się wysokie, przeszklone wieżowce usiane wzdłuż rzeki Yarra Wszystko naokoło centrum przypomina zadbaną wieś z parterowymi domkami i ogrodem. Tutaj młodych ludzi świeżo po studiach, posiadających pierwszą pracę, stać na kupno takiego domu w kredycie. Lwia część jeździ samochodami. Mieszkańcom Melbourne żyje się bardzo dobrze, a dobrobyt jest widoczny w kilogramach nadwagi. Aż 40% dorosłej ludności Australii jest otyła. Ludzie są bardzo uprzejmi i niesamowicie pomocni. Tolerancja i poprawność polityczną plasują się bardzo wysoko i dlatego np. w informacji turystycznej sprzedawca nie mógł nam polecić żadnej książki bo w ten sposób faworyzowałby konkretnego autora. Akceptowalne są pary homoseksualne, które tak samo jak pary hetero, mimo że nie są w związku małżeńskim, mogą rozliczać się wspólnie. Przestrzegają zasad dotyczących np. prędkości, ale też kary są wysokie. Jak się podchodzi do pasów to nadjeżdżający samochód zatrzymuje się już50 metrówwcześniej, by ustąpić nam drogi. Istnieje tu obowiązek głosowania i za niestawienie się są kary pieniężne. Australijczycy są też raczej bezpośredni. Niezależnie od różnicy wieku, w sklepie czy usługach pytają się „how it’s going, mate”. A wieczna odpowiedź na wszystko to „no worries”, czyli niczym się nie przejmuj.

Średnie zarobki to 4.000$ australijskich  miesięcznie (Lonely 2011). Jedzenie poza domem jest (dla nas) drogie (drugie danie w knajpie kosztuje od 20$ w górę), ale już ceny w marketach zbliżone do tych w Europie zachodniej.

Po ponad tygodniu w Melbourne nabyliśmy drogą kupna samochód. Jeszcze tylko kupimy mieszkanie i już możemy zostać na stałe… Zdecydowaliśmy się na Forda Falcona Wagon, rocznik 1999, silnik 4l, kolor burgund.  Jest to jeden z dwóch najbardziej popularnych samochodów produkowanych w Australii i każdy potrafi go naprawić, nawet Aborygen w środku outback’u. Mieliśmy zakusy na 4WD, ale nie dość, że w przyzwoitym stanie jest dużo droższy, to nasłuchaliśmy się historii od bacpakersów sprzedających auta, że jak auto 4WD im się zepsuło, to czekali miesiąc na części, a my tyle czasu nie mamy. Zobaczymy jak się spisze nasz czerwony rumak. Skompletowaliśmy ponadto cały konieczny sprzęt kempingowy, czyli kuchenkę, eski – lodówkę przenośną, namiot, materace, garnki, zastawę,  ładowarki samochodowe, mapy itp. itd. Po 10 dniach (planowaliśmy spędzić w Melbourne jedynie 3) wyruszamy na Great Ocean Road.

 

Aneto, Dawidzie, Kasiu, Adrianie i Józiu, jeszcze raz dziękujemy Wam za Waszą nieocenioną pomoc. A na naszych gospodarzy czekamy w Cairns!

 

Na koniec jeszcze 2 nasze ulubione kawałki:

Tę piosenkę zna każdy mieszkaniec Australii:

http://www.youtube.com/watch?v=CwvazMc5EfE

A od tego zaczynaliśmy każdy dzień w Melbourne:

http://www.youtube.com/watch?v=PT331BRkkP0

Reklama