Monthly Archives: Lipiec 2012
Samba de Janeiro I 19-22.07.2012
Rio de Janeiro: 19.07.2012 – 22.07.2012
Rio z perspektywy miasta to plątanina chaotycznych ulic, gęsto naćkane wieżowce, biura przypominające wielką płytę i wysokie hotele zakrywające popołudniowe słońce nad Copacabaną. Ciężkie, wilgotne powietrze i temperatury osiągające 45 stopni latem.
Natomiast Rio z perspektywy wzgórza Pau do Azucar oraz z Corcovado, gdzie Chrystus przygląda się miastu to filmowa sceneria półwyspów i wysepek wśród błękitu oceanu, co można zobaczyć tu:
Brazylia to dla nas przede wszystkim ludzie, którzy wydają się wiecznie uśmiechnięci, pogodni, zawsze mają czas na pogawędkę z przechodniem. Sami z siebie nas zaczepiają aby spytać czy nie potrzebujemy podwózki, czy pomóc nam gdzieś trafić. Zagadują w supermarkecie by doradzić które pomidory są najsmaczniejsze. Kochają muzykę, która dociera do nas z przejeżdżających samochodów, otwartych okien i telefonów.
Wybieramy się z naszym kanapowym gospodarzem w piątkowy wieczór podejrzeć jak cariocas (mieszkańcy Rio) świętują weekend. Miejscem spotkań jest dzielnica Lapa, gdzie tłumy stoją na ulicach podrygując w rytmach samby, popijając caipirinię, piwo i inne trunki. Taki hiszpański „botellón”. Potem impreza przenosi się do licznych klubów, popularne są te z muzyką „forró”.
Innego dnia nasz gospodarz zabiera nas na spacer do faveli (brazylijskie slumsy), która znajduje się 500 metrów od jego domu, czyli w jednej z bogatszych dzielnic- Botafogo. Favela nosi nazwę Santa Marta i leży rzut beretem od domu burmistrza. Brazylia to kraj kontrastów… Tutaj Michael Jackson nakręcił teledysk „They don’t care about us” (a częściowo też w mieście Salvador). Budynki od tego czasu niewiele się zmieniły, ale kwestie bezpieczeństwa uległy znacznej poprawie; 3 lata temu oczyszczono favelę z gangów narkotykowych. Patrol policji stoi u podnóża i w środku faveli.
Rio dzieli się na świat faveli i świat poza favelą, nazywany „asfalto” (asfalt). Większość ludzi z faveli pracuje w asfalcie, sprzedając na ulicach czy kelnerując w knajpach. Nie jest tak, że wszyscy chcą się wyrwać z faveli do tego lepszego, asfaltowego świata. Ludzie z wyboru mieszkają tu przez całe życie i nawet jak się dorobią i stać by ich było na zakup małego mieszkanka pod Rio to więź z favelą, gdzie się wychowali, gdzie wszystkich znają z imienia jest tak silna, że niewielu decyduje się ją opuścić. Mówimy tu o spokojnych favelach, nie tych rządzonych przez baronów narkotykowych.
Niedzielne popołudnie w Santa Marta nie odbiega od niedzielnego popołudnia w Warszawie- jedni piją piwko na ławce, inni robią domowe porządki (wysypując cały syf za okno na chodnik obok;), dzieci biegają puszczając latawce. Wolni ludzie, chociaż wybudowany niedawno przez rząd mur, który ma zapobiec rozrastaniu się faveli i kilka kamer zamieszczonych w strategicznych punktach sprawiają, że ci ludzie wciąż nie są traktowani na równi z innymi obywatelami.
Brazylia była dla nas niczym wisienka na torcie w 9-miesięcznej podróży. Stąd lot do Londynu, gdzie przez 2 dni możemy przyglądać się przygotowaniom do Olimpiady oraz rochę odpocząć, a potem już home sweet home!
Na zakończenie chcemy podzielić się z Wami piosenką, która jest hitem w Ameryce Południowej i towarzyszyła nam przez 3 miesiące podróżowania. Oto ona:
http://www.youtube.com/watch?v=hcm55lU9knw
- Rio
- Rio
- Rio, widok z ruin Santa Teresa
- Rio centrum
- Christo Redentor, trochę turystów też postanowiło się tam wybrać…
- widok z Corcovado na Rio
- widok z Corcovado na Rio
- Christo Redentor
- Christo Redentor
- widok z Pau do Azucar
- widok z Pau do Azucar
- widok z Pau do Azucar
- 🙂
- favela Santa Maria
- favella Santa Maria
- favella Santa Maria
- favella Santa Maria
- plaże Rio
- udało nam się trafić na modelkę:)
- Copacabana
- Copacabana
Ach, ta Argentyna!
Argentyna, czerwiec i lipiec 2012.
Musimy na chwilę wrócić do Argentyny.
Nie chcemy by ten wpis zabrzmiał źle i że Argentyna nam się nie podobała. Wręcz przeciwnie, kraj przecudnej urody, ludzie otwarci, rozmowni i do rany przyłóż. Niemniej jednak kilka kwestii sprawia, że jest to kraj niełatwy do życia. Poniżej przedstawiamy zaledwie namiastkę spraw, na które zwróciliśmy uwagę. Do rzeczy:
Powierzchnia 2.767 tyś km2 (ósmy kraj na świecie), ludność 40 mln, surowce naturalne w dużych ilościach: ropa naftowa, gaz ziemny, złoto, srebro, węgiel, ołów, cynk, żelazo, uran itd. oraz ogromne tereny uprawne, w latach 1890-1930 jeden z dziesięciu najbogatszych krajów świata, ale… ale liczne kryzysy gospodarcze/ walutowe oraz wszechobecna korupcja wciąż popychają ten kraj wstecz.
Jaka jest inflacja w Argentynie? Nikt tego nie wie, gdyż oficjalne dane zdają się nie pokazywać prawdy. Jaka jest w rzeczywistości mówią sami Argentyńczycy. Wczoraj masło podrożało o 20%, w zeszłym miesiącu mate podrożało dwukrotnie itd. Ceny biletów autobusowych ciągu 2 lat zdrożały dwu lub trzykrotnie, wejście do parku narodowego Iguazu również ponad dwukrotnie w ciągu 2 lat, a po stronie brazylijskiej jedynie o 10%. Jak to się dzieje? Kiedy jakaś wpływowa grupa społeczna czegoś chce, idzie na ulice protestować. I co? I dla przykładu „camioneros” (czyli pracownicy transportu ciężarowego) w maju/ czerwcu dostali 25% podwyżki. Kto za to płaci? Ceny w sklepach niektórych produktów od razu zdrożały. Ale kierowcom jest nadal mało, gdyż te 25% zostało opodatkowane na zasadach ogólnych, a ich zdaniem nie powinno tak być. Jak usłyszeliśmy od przedstawicieli tej grupy:
– Dlaczego my mamy płacić podatki? Niech płacą inni, my nie powinniśmy. Jesteśmy za biedni – w rzeczywistości poznani przez nas kierowcy zarabiają ok. dwukrotność polskiej średniej krajowej.
Ludzie nie buntują się, gdyż w ich kontraktach jest adnotacja o rocznej waloryzacji wynagrodzenia o wskaźnik inflacji.
W związku ze światowym kryzysem Argentyna broni swojej gospodarki. Jak? Zakazując importu. Prowadzi to do sytuacji, że brakuje im części do produkcji np. samochodów, przez co fabryki wstrzymują produkcję. Również od około 3 miesięcy mieszkańcy Argentyny nie mogą wymieniać peso na inne waluty. Oficjalny kurs jest sztucznie zaniżony o ok. 30%. Na czarnym rynku za 1 dolara dostaniemy minimum 5,5 peso, a w kantorze/ banku/ bankomacie 4,5. Jeśli pojedzie się na przykład do Paragwaju to można wymienić dolary amerykańskie na guarani paragwajskie, a je dalej na peso argentyńskie. Kurs takiej kombinowanej wymiany to 5,8 peso argentyńskiego za 1 $. Przebitka o ok. 30%.
Gdziekolwiek się nie pójdzie w Argentynie, wszyscy mówią o korupcji na niespotykaną skalę. Nie jest tajemnicą, że rodzina Kirchnerów (m.in. Cristina – obecna pani prezydent, czy ś.p. Nestor, były prezydent kraju) posiada ogromny majątek. Słyszeliśmy że w Patagonii mają niewyobrażalne ilości ziemi, w samej małej miejscowości El Calafate 3 domy. Import – eksport ropą naftową jest kontrolowany przez firmy należące do tej rodziny. Z kolei już w Urugwaju słyszeliśmy historię z pierwszej ręki, iż rodzina Kirchnerów działa jak mafia. Pani Prezydent lubi ubierać się w eleganckie i bardzo drogie ubrania. Często zagląda do jednego sklepu, w którym wybiera sobie najdroższe torebki. Nie płaci jednak za nie, a w zamian właściciel sklepu nie musi odprowadzać podatków. Proste. Generalnie większość polityków u władzy jest bardzo bogata, kontrolują wiele branż w kraju poprzez swoje firmy, np. firmy przewozowe do nich należą, a ceny są odgórnie ustalane. W innych branżach też istnieją zmowy cenowe. Przetargi są ustawiane. Dla przykładu słyszeliśmy historię jednej miłej pani, która chciała kupić ziemię w Puerto Madryn. Skompletowała wszystkie (a jest to bardzo biurokratyczne państwo) dokumenty znacznie przed terminem i okazało się, że już się przetarg skończył i nie przyjmują więcej oferentów.
Dziwiliśmy się, co na to prasa? Jednak słyszeliśmy, że obiektywne media nie istnieją w Argentynie. Większość mediów jest również kontrolowana przez bogaczy będących politykami lub współpracujących z nimi.
Ale jak to się dzieje, że te same osoby ciągle są na szczytach władzy? Dlaczego Cristina Kirchner ponownie wygrywa wybory prezydenckie?
Powodów jest kilka.
1. Naszym zdaniem głównym są niesamowite umiejętności oratorskie i populistyczne pani prezydent. Odwraca się uwagę społeczeństwa od bieżących problemów dokonując zabiegów propagandowych. Ostatnim takim była nacjonalizacja koncernu naftowego YPF, czyli w rzeczywistości wywłaszczenie większościowego akcjonariusza, hiszpańskiej firmy Repsol. Spotkało się to z ogromnym aplauzem Argentyńczyków. Kolejnym wszechobecnym przykładem są wyspy Falklandy, tu nazywane Malwinami. Wyspy są położone 500 km od lądu argentyńskiego, odkryte i zamieszkane przez Anglików. Argentyna od lat rości sobie do nich prawa, a w 1982 trwała nawet dwumiesięczna wojna o nie pomiędzy Argentyną i Anglią. Nie wchodząc już w szczegóły, ostatnio znowu odżyła dyskusja na temat „powrotu wysp do macierzy”, czyli do Argentyny. Próbowaliśmy zrozumieć, dlaczego Falklandy powinny należeć do Argentyny, skoro nie ma tam rdzennej ludności argentyńskiej oraz od zawsze były zamieszkane i ochraniane przez Anglików (z krótką przerwą w XVIII wieku, kiedy to należały do Francji a następnie do Hiszpanii)? Usłyszeliśmy parę wyjaśnień. Ale żadne nas nie przekonało. To że blisko, że jest na liście miejsc do dekolonizacji, że są połączone podwodnym lądem z Argentyną. Jednak najczęściej nie było żadnej argumentacji, tylko emocjonalne stwierdzenia że „Malwiny zawsze były, są i będą argentyńskie”. Wydaje nam się, że to jest właśnie główne wytłumaczenie tej sytuacji: emocje. To na nich gra pani prezydent, podburzając ludzi przeciwko zewnętrznemu wrogowi i tym samym poprawiając swoje notowania wyborcze, jako prawdziwej patriotki.
2. Akcje społeczne przed wyborami są zakrojone na szeroką skalę. Najbiedniejsi dostają zapomogi, podnosi się minimalne wynagrodzenie, biednym buduje się domy z dykty, zamrażane są ceny transportu itd. Od razu po wyborach wszystko drożeje, a o biednych politycy zapominają.
3. Na górze istnieje klika powiązanych ze sobą osób, przez którą nie da się przebić.
4. Nikt nie wierzy, że nowi ludzie coś zmienią, bo „przecież wszyscy kradną”.
P.S.
W Argentynie nadal część ludzi wierzy, że śmierć wcześniejszego prezydenta, męża Cristiny została sfingowana. Mają na to dowody, m.in. takie, że trumna była za mała. Nestor Kirchner miał udawać swoją śmierć aby uniknąć zapłacenia zaległego podatku katastralnego od posiadanych niezliczonych włości. O dziwo te długi nie przeszły na jego żonę…
- przejście graniczne Chile – Argentyna. Oficjalna tablica informująca, do kogo należą Malwiny.
- wszechobecne strajki. Tu kierowcy ciężarówek
- na murze: „Malwiny to Argentyna”
- Malwiny
- napis na murze „YPF to Argentyna. Wszyscy za Cristiną.”
- tablice w centrum Buenos Aires:”Malwiny były, są i będą argentyńskie”.
- na murze „Wynocha Anglicy z Malwin”
- napis na murze: „won Anglicy z Malwin”
- napis na chodniku: „Malwiny są argentyńskie”
- oficjalna mapa Argentyny z zaznaczonymi Malwinami
- napis na murze „Malwiny, wrócimy”
brazylijskie plaże I 15 – 19.07.2012
Ilha do Mel i Curitiba: 15.07.2012 – 16.07.2012
Parati: 17.07.2012 – 19.07.2012
Będąc na wycieczce w Boliwii (Salar de Uyuni i Altiplano) poznaliśmy dwójkę szalonych Brazylijczyków – Thiago i Rogi, z którymi przez trzy dni dzieliliśmy samochód i sypialnię. Mieliśmy ponownie spotkać się w ciągu trzech tygodni w Argentynie, w Bariloche aby wspólnie poszusować po śniegu. Spotkanie nie wyszło gdyż zamknęli nam drogę z Patagonii (ruta 40). Może i dobrze gdyż jak się potem dowidzieliśmy, wyciągi i trasy nie funkcjonowały ze względu na zbyt silne wiatry.
Umówiliśmy się finalnie z Thiago, że spotkamy się w takim razie w Brazylii i pojedziemy z nim i jego dziewczyną ze Stanów – Brooke na wyspę Ilha do Mel. Rogi niestety musiał pracować. Spotkaliśmy się na dworcu w Curitibie i stamtąd autobusem i promem dotarliśmy na wyspę. Pogoda do kąpieli się nie nadawała, ale wszyscy chodziliśmy z kąpielówkami w plecaku, tak na wszelki wypadek. Wyspa wyglądała na opustoszałą, porośnięta miejscami gęstą dżunglą, przez którą bez ścieżki nie dało się przedrzeć. Nie ma tam ruchu samochodowego, można chodzić tylko na piechotę albo jeździć na rowerach. Momentami wyspa jest bardzo wąska, ma zaledwie 50m, a mimo to stoją tam chatki. Byliśmy jedynymi gośćmi małego hosteliku, który przypominał nam „Werandę” w Jastarni. Poza sezonem więc zero komercji, nie widać żywego ducha, nie licząc chmary ptaków. Właśnie rozpoczął się sezon na rybę „tinha” (pol. mugilowate) więc ją spałaszowaliśmy na kolację. Połaziliśmy po wyspie gdzie tylko się dało, tzn na co pozwolił nam wysoki stan wód.
Wróciwszy z miodowej wyspy spotkaliśmy się z Rogim i jego kolegami i jak zwykle o tej porze „woziliśmy się po mieście”. Zabrali nas na niebiańskiego grilla do churrascarii o nazwie „Dom Gabriel”. W Argentynie próbowaliśmy wielokrotnie steków, ale mięso brazylijskie biło na głowę argentyńskie bife de chorizo. Wyszliśmy stamtąd gdy już ledwo mogliśmy się ruszać i dotoczyliśmy się do baru cachaceria aby poprawić wszystko kielonkami cachacy. Dowiedzieliśmy się, że młodzi Brazylijczycy zazwyczaj nie piją cachacy, gdyż jest ona uważana za trunek dla biedniejszych. Najtańszą cachacę można bowiem kupić już za 3 $. Klasa średnia pije piwo, wódkę i whiskey. Popularne są za to drinki caipirinha na bazie cachacy.
Rogi pokazał nam jak się tańczy „forró” w parach. Gdy do Brazylii przyjeżdżali obcokrajowcy powstał taniec, który wszyscy mogliby tańczyć, nie tak skomplikowany jak np. samba. Dlatego nazwano go z angielskiego „for all” (dla wszystkich), wymawiając szybko po portugalsku powstaje „forró”. Jest on bliźniaczo podobny do naszych weselnych potańcówek. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że na weselach przestępując z nóżki na nóżkę tańczymy właśnie „forró”.
Pożegnaliśmy się z Brazylijczykami i przedostaliśmy się do uroczego, kolonialnego kurortu Parati, gdzie czekała na nas kanapa i jej sympatycznie wyglądający właściciel- tatuażysta i kucharz w jednym. Podeszliśmy do restauracji, w której pracował nasz gospodarz. Przywitaliśmy się i dostaliśmy instrukcje jak dojechać do jego domu, który nie posiada adresu. On sam miał wrócić po pracy, o 12 w nocy.
Wsiedliśmy więc posłusznie do wskazanego autobusu i jedziemy, jedziemy, jedziemy oddalając się od Parati. Po 40 minutach zostaliśmy w autobusie tylko my i kierowca, a za oknem coraz rzadziej pojawiały się jakieś zabudowania. W końcu kierowca nas informuje, że to tutaj jest nasz przystanek. Patrzymy- wkoło gęsta dżungla i kilka domków na horyzoncie.
Próbujemy odnaleźć nasz dom, śledząc instrukcje. Po 20 min marszu przy jednym słupie skręcamy w puszczę i ruszamy w dół w stronę potoku. Przechodzimy po niewielkiej kładce nad wodą i skręcamy w prawo. Idziemy dalej zastanawiając się czy na pewno Brazylia jest bezpiecznym krajem na mieszkanie w dżungli poza miastem. W końcu docieramy do chałupy w buszu, która pasuje do opisu naszego kucharza. Wchodzimy. Zostajemy na dwie noce w chacie naszego Robinsona Crusoe, który nie pojawia się przez te dwa dni. Zwiedzamy pobliską plażę Trynidad i kolorowe Parati. Naszemu gospodarzowi pozostawiamy mały podarunek i podziękowanie za gościnę. Szkoda, że nie było okazji się poznać bo wydawał się niesamowicie ciekawą osobą, wnosząc po chatce i rękodziełach w niej wiszących.
Wracając do bezpieczeństwa w Brazylii, gdy wsiedliśmy do autobusu jadącego do Rio de Janeiro, nasz autobus został zatrzymany przez jednostkę do zadań specjalnych, która dokładnie przefiskała wszystkie torby pasażerów. Oszczędzili tylko nas (ach ci uprzywilejowani turyści), przeprowadzając z nami jedynie wywiad środowiskowy: skąd jesteśmy, który raz w Brazylii, skąd jedziemy i dokąd. Potem funkcjonariusz kazał nam podać adres zamieszkania. Chwila konsternacji, jak mu wytłumaczyć adres naszej chatki nad potokiem i skąd znamy właściciela, chyba nam nie uwierzy… Na szczęście chodziło mu o adres w Rio, a z tym było prościej.
- Ilha do Mel
- Ilha do Mel
- Ilha do Mel
- Ilha do Mel
- Ilha do Mel
- rybka na wyspie
- Ilha do Mel
- Ilha do Mel
- Ilha do Mel
- Ilha do Mel
- Ilha do Mel
- na grillu. Najlepsze mięso na świecie
- churrascaria w Curitibie
- cachaceria w Curitibie
- w poszukiwaniu domku w Parati
- znalezienie domku w Parati
- Trinidad, w końcu mogliśmy się popluskać
- plaża w Trinidad
- plaża w Trinidad
- Trinidad
- Parati
- Parati
- Parati
- Parati
- Parati, jak Wietnam 🙂
- Parati
- plaża miejsca w Parati
Iguazu I 12 – 14.07.2012
Puerto Iguazu, Foz do Ignacu i parki narodowe Iguazu po obu stronach granicy: 12.07.2012 – 14.07.2012
Obejrzeć wodospady Iguazu po stronie argentyńskiej czy brazylijskiej? Większość turystów poleca stronę argentyńską jako tę piękniejszą. Nie mogliśmy się zdecydować i poszliśmy tu i tu.
Wodospadow jest az 275, wysokoscia siegaja 80 m, a ich huk ponoc slychac w promieniu 20 km. Iguazu cataratas uwazane sa za jeden z siedmiu naturalnych cudow swiata.
Strona argentyńska jest dużo bardziej rozbudowana, z licznymi ścieżkami, kolejno podchodzi się do oddzielnych wodospadów i oglada je z roznych poziomow. Kolosalne wrażenie robi najdalszy punkt zwiedzania – gardziel diabła. Po stronie brazylijskiej natomiast podziwia się panoramę i lepiej widać ogrom tego cudu na skalę światową. Oba widoki stawiamy na równi, oba są cudowne, oceńcie sami.
Strona argentynska (gardziel diabla):
Strona brazylijska:
- Argentyna
- Argentyna
- Argentyna
- Argentyna
- Argentyna, dwie siostry
- Argentyna, smieszne ostronosy (coati) z rodziny szopowatych atakuja turystow w poszukiwaniu pozywienia
- Argentyna
- Argentyna
- Argentyna
- Argentyna
- Argentyna, ostronosy na peronie
- Argentyna
- Argentyna – w drodze do glownej atrakcji, czyli Garganta del Diablo
- krokodyla tez spotkalismy
- Argentyna – Garganta del Diablo
- Argentyna
- Argentyna – Garganta del Diablo
- Brazylia
- Brazylia
- Brazylia
- Brazylia
- Brazylia
- Brazylia
- Brazylia
- Brazylia
- Brazylia
- Brazylia
- ostatnie ulubone potrawy argentynskie, czyli stek (domowej roboty) i lody
Paragwaj I 8 – 12.07.2012
PARAGWAJ
Encarnacion i Trinidad: 08.07.2012 – 09.07.2012
Asuncion, Aregua i Caacupe: 09.07.2012 – 11.07.2012
Ciudad del Este i Itaipu: 11.07.2012 – 12.07.2012
Zahaczyliśmy o Paragwaj, którego nie było w pierwotnych planach – a co tam, raz się żyje. Na pierwszy rzut poszła stolica karnawału – Encarnación, niestety poza karnawałem. Za to trafiliśmy na finał meczu dwóch drużyn z Asunción – pieszczotliwie nazywanych „cyklon” i „dziadek”. Zwyciężył cyklon przerywając po wielu latach hegemonię dziadka. Całe miasto okazało się być fanem cyklonu i świętowało trąbiąc w klaksony i tańcząc na ulicach. Co ciekawe, w Encarnación istnieje mniejszość niemiecka, polska i ukraińska,. Istnieją nawet polskie kościoły. Podczas wojny potrójnego sojuszu (1865-1870) przeciwko Brazylii, Argentynie oraz Urugwajowi zginęła ponad połowa ludności Paragwaju i rząd chcąc zaludnić kraj zachęcał ludzi z Europy do przyjazdu i osiedlenia się.
Pod Encarnación leżą ruiny miasta jezuickiego Trynidad, wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jest to ponoć jeden najrzadziej na świecie oglądanych zabytków tej rangi. Po 2-godzinnej wizycie zrozumieliśmy dlaczego – nic tam ciekawego nie ma…
Z Encarnación pojechaliśmy do stolicy, na kanapę do przesympatycznego Paragwajczyka. Właściwie to zamieszkaliśmy w hostelu, który właśnie otworzył w domu, który dostał od babci, stąd nazwa „La Casita de la Abuela” (domek babci). Przez dwa dni staraliśmy się pomóc mu rozreklamować hostel, m.in. wieszając plakaty w turystycznych miejscach. Sam hostel jest bardzo przyjemny (http://www.facebook.com/groups/120621831413764/). Asuncion nie zrobiło na nas większego wrażenia, ale poznani Paragwajczycy, jak najbardziej. Jest to niesamowita wartość dodana mieszkania na kanapach, dociera się do tubylców, do których, jako turystom, ciężko trafić.
Następnie obejrzeliśmy wioskę Aregua, która bardzo przypadła nam do gustu. Czerwona ziemia, wkoło palmy, roślinność tropikalna, kościółek na wzgórzu, jak z filmów. W Caacupe Obejrzeliśmy bazylikę, pod którą piknikowaliśmy z sześciorgiem dzieci, które zobaczywszy nasze jajka na twardo uznały, że muszą je zjeść 😉
Ostatnim przystankiem było Ciudad del Este – jeden wielki jarmark, bez charakteru, bez ładu i składu. Jest on nazywany targowiskiem Am. Płd, można się tam obkupić przede wszystkim w elektronikę. Główną klientelę stanowią Brazylijczycy i Argentyńczycy. Pod miastem leży tama „Itaipu” (w języku guarani oznacza „śpiewający kamień”) z elektrownią wodną o największej mocy na świecie. Tama chińska na Jangcy jest co prawda większa pod względem infrastruktury, jednak nie pod względem mocy. Elektrownia została zbudowana na rzece Parana, na spółkę z Brazylią. Oba kraje posiadają po 10 generatorów. Paragwaj używa dwóch, co zaspokaja 80% potrzeb na energię tego 6,5-milionowego kraju, a Brazylia używa 18 (8 kupuje od Paragwaju) i dzięki nim zaspokaja 20% tego 200-milionowego kraju. Tama ponoć nigdy nie runie, ale gdyby się tak stało, to w ciągu 10 godzin woda dotarłaby do Buenos Aires i zniszczyła wszystko, co leży na jej drodze…
Po zaledwie kilku dniach opuszczaliśmy Paragwaj, gdzie ludzie bardzo niewyraźnie wymawiają „r”, przez co ich akcent przypomina bardziej amerykański niż kastylijski. Zapamiętamy stąd smakowite „terere” – napój podobny do mate, tyle, że na zimno. Zapamiętamy ludzi chodzących z termosami pod pachą, dużo większymi niż w Urugwaju gdyż musi się w nich zmieścić lód.
- Concordia, Argentyna, za granica z Urugwajem
- Concordia, Argentyna, za granica z Urugwajem. Festiwal Brat do Brata (Argentynczycy, Urugwajczycy, Chilijczycy, Brazylijczycy i Paragwajczycy). 2h przedniej zabawy|
- festiwal w Concordii
- Trinidad
- Trinidad i jezuita
- Trinidad, nakrylismy miejscowych bazgrajacych po zabytkowym murze
- Encarnacion – fiesta
- Asuncion, panteon bohaterow
- Asuncion
- Asuncion
- Asuncion
- chipa, chlebek z manioku nadziewany serem na cieplo sprzedawany wszedzie w Paragwaju
- Asuncion, la Casita de la Abuela
- Aregua
- Aregua, takich stoisk sa tam tysiace
- Aregua
- Aregua
- bazylika w Caacupe
- bazylika w Caacupe
- imieninowy kurczaczek w Ciudad del Este
- Ciudad del Este, czyli wielkie targowisko
- Itaipu tama
- terere tudziez mate
- my tez sie zalapalismy na terere
Urugwaj I 3 – 7.07.2012
Colonia del Sacramento: 03.07.2012 – 04.07.2012
Montevideo: 04.07.2012 – 06.07.2012
Salto: 07.07.2012
Wsiedliśmy w Buenos Aires na prom i plum, po godzinie znaleźliśmy się w Urugwaju – w Colonia del Sacramento. Małe, ciche (poza sezonem), rybackie miasteczko pełne kocich łbów, położone nad rzeką Rio de la Plata. Wspaniałe miejsce na chillout, pamiętające czasy kolonii portugalskiej.
Dalej udaliśmy się do stolicy kraju. Zazwyczaj nie przepadamy za dużymi miastami jeśli chodzi o zwiedzanie. Jednak niska zabudowa, neoklasyczne budynki, kolonialna starówka i świeża bryza docierająca ulicami z nad rzeki Rio de la Plata sprawiają, że miasto z ok. 1,3 milionami ludzi nie męczy. Co więcej, jest to dobre miasto do zamieszkania. Również z uwagi na wspaniałe tradycje piłkarskie :).
Nocowaliśmy tu na kanapie u Urugwajczyka, który zabrał nas na imprezę urodzinową do swojej przyjaciółki. Posmakowaliśmy tam gulaszu z cieciorką i wołowiną, popularnego podczas zimy, która nas tu zastała. Na deser ciasto z wszechobecnym w wielu krajach Am. Płd „dulce de leche”. W prezencie podarowaliśmy wino argentyńskie, które długo taszczyliśmy w plecaku aż z Maipu, koło Mendozy. W trakcie wieczoru, degustując wina chilijskie, urugwajskie, argentyńskie i już nie pamiętamy jakie, zorientowaliśmy się, że w tej grupie znajomych (nie wiemy czy to próba reprezentatywna), największym poważaniem cieszą się wina chilijskie, potem urugwajskie, a na końcu argentyńskie. No cóż, skąd mogliśmy wiedzieć… Imprezka bardzo udana, jak w Polsce, tylko zamiast wódeczki leje się wino.
Z Montevideo pojechaliśmy na północny-zachód odmoczyć się w gorących źródłach w miejscowości przygranicznej Salto. Wkoło szron, a my w cieplutkiej wodzie.
Tylko „liznęliśmy” Urugwaj, jednak poznani ludzie bardzo przybliżyli nam ten kraj poprzez swoje opowieści. To, co jest widoczne gołym okiem to fakt, że to nie Argentyńczycy piją hektolitry mate, a Urugwajczycy. Widok w trzech odwiedzonych przez nas miastach był niesamowity – co trzecia osoba chodzi z termosem pod pachą, z którego dolewa sobie gorącej wody do kubeczka z mate. Niezależnie od wieku, płci czy pozycji społecznej. Poważni panowie w garniturach jadący do pracy w banku czy starowinka, wszyscy dzierżą termosy pod pachą. Jedna reklama urugwajskiej mate pokazuje, ile rzeczy potrafią zrobić Urugwajczycy przy pomocy tylko jednej ręki, gdyż drugą mają zawsze zajętą…
- Colonia del Sacramento
- Colonia del Sacramento
- Colonia del Sacramento
- Colonia del Sacramento
- Montevideo
- Montevideo
- Montevideo
- Montevideo
- Montevideo
- Montevideo
- Montevideo
- Montevideo
- Montevideo, wyprowadzaczy psów tam wielu
- Montevideo, sprzedaż kubeczków do mate
- Montevideo, stadion gdzie rozgrywano pierwsze mistrzostwa świata
- Montevideo
- lepiej nie pij mate w autobusie
- Montevideo
- Salto
- Salto
W stolicy tanga I 1 – 3.07.2012
Buenos Aires: 01.07.2012 – 03.07.2012
„Chcę jeszcze raz pojechać do Europy
Lub jeszcze dalej do Buenos Aires
Więcej się można nauczyć podróżując
Podróżować, podróżować jest bosko”
Maanam
Wmawialiśmy sobie, że jest bosko, podśpiewując tę piosenkę na pustkowiu, w deszczu, kiedy żadne auto nie chciało się zatrzymać. Przerywaliśmy tylko czasem, na moment, aby porzucać mięsem.
Jednak gdy dojechaliśmy do Buenos, zaczęło być naprawdę bosko. Ciężko stwierdzić co takiego ma w sobie to miasto, że dech zapiera. Nie chodzi przecież o monumentalne budynki przypominające centrum Madrytu, ani o szerokie aleje i pchli targ, gdzie w weekend można podpatrzeć tancerzy tango, ani też o niebieskie, słoneczne niebo, zresztą trafiliśmy raczej na zachmurzone. Buenos żyje pełnią życia, buzuje i kotłuje. Temperamentni Argentyńczycy raz się kłócą i nienawidzą, a zaraz kochają, ale nie wyglądają na obojętnych czy otępiałych przedłużającą się zimą. Wydaje się, że żyją nocami, patrząc jak zasiadają do kolacji o 23.00. Możnaby zostać tu dłużej aby chłonąć tę energetyzującą atmosferę.
Mieliśmy szczęście spotkać się tutaj z Izą. Zabrała nas do najstarszej kawiarni „Cafe Tortoni”, gdzie spróbowaliśmy popularnego napoju „submarino”. Jest to kawałek czekolady w kształcie łodzi podwodnej, którą zatapia się w gorącym mleku, otrzymując gorącą czekoladę. Potem, w piwnicach kawiarni oglądaliśmy pokaz tango przy akompaniamencie kwintetu. A dalej Iza zabrała nas do dzielnicy la Recoleta na pyszne steki. Nie dziwimy się, że na razie osiadła w tym mieście, sami byśmy tu chętnie zostali, no może gdyby nie Cristina.. ale o tym kiedy indziej.
- dzielnica San Telmo
- San Telmo
- San Telmo
- centrum Buenos
- akcja „free hugs”. Japończycy 5 min się wstrzymywali, aż wpadli w ramiona Argentyńczyków
- centrum Buenos
- zimno drzewku… dzielnica Palermo
- centrum Buenos
- obelisk
- domek Christiny (Pani prezydent), od roku jednak już tam nie mieszka
- budynek kongresu
- niestety normalny widok wieczorem
- Paseaperros to jest praca!
- dzielnica La Boca
- dzielnica La Boca
- dzielnica La Boca
- grób Evity Peron i jej rodziny ,cmentarz Recoleta
- Muzeum Sztuk Pięknych
- kwiatek
- polski towar eksportowy
- Cafe Tortoni
- tango w Cafe Tortoni
- tango w Cafe Tortoni
- mniam
- port
koko koko w lodowej krainie I 22 – 25.06.2012
Rio Turbio, El Calafate, Argentyna : 22.06.2012 – 25.06.2012
Po czym poznać, że znowu jesteśmy w Argentynie? Po strajkach. Jak coś się komuś nie podoba to wychodzi na ulicę i najczęściej blokuje drogę. Dla przykładu, niedawno kilku chłopaczków aplikowało o przyjęcie ich do pracy w dobrze prosperującej kopalni. Niestety, nie zostali przyjęci. Co zrobili? Zablokowali drogę wyjazdową z miasta pokazując, jaki ten świat jest niesprawiedliwy…
Chcieliśmy z chilijskiego Puerto Natales przedostać się do argentyńskiego El Calafate. Autobusy bezpośrednie zostały jednak wstrzymane na skutek awarii. Pozostało nam przebić się na stronę argentyńską i stamtąd próbować złapać kolejny autobus. Dojechaliśmy do Rio Turbio w Argentynie i tam utknęliśmy gdyż nikt nie miał benzyny na skutek strajków ciężarówek. Opustoszałe, zaśnieżone Rio Turbio z informacją turystyczną zamkniętą na cztery spusty wydało nam się mało przyjazne i postanowiliśmy szukać szczęścia łapiąc stopa. Była z nami 50-letnia Chilijka, którą poznaliśmy w naszym hostelu. Marcin pomagał nosić jej olbrzymie, wypchane do granic wytrzymałości torby – sztuk pięć. Chilijka, gdy się dowiedziała, że zamierzamy łapać stopa, poprosiła byśmy jej nie zostawiali samej i oznajmiła, że też chce iść z nami. No dobrze. Idziemy więc na obrzeża miasta w trójkę plus nasze dwa plecaki i pięć ogromnych toreb Chilijki, zastanawiając się kto zechce wziąć taki majdan.
Zatrzymujemy się na skrzyżowaniu gdyż Chilijka wpadła na pomysł, że znajdzie taksówkarza, z którym spróbuje wynegocjować dobrą cenę. My w tym czasie stoimy jak te głupki na skrzyżowaniu, a śnieg pada i pada. Mamy jakieś dziwne uczucie, że jesteśmy obserwowani. Z okna naprzeciwko patrzy na nas dwóch chłopaków, po chwili jeden schodzi i zaprasza nas do siebie do biura na mate i kawę. Chcemy się ogrzać więc wchodzimy. A w środku znajduje się lokalna radiostacja – „Radio Turbio”. Dwójka Polaków to mega wydarzenie więc przeprowadzają z nami wywiad na żywo; „jak tu się znaleźliśmy, czemu zwiedzamy rzadko odwiedzane Rio Turbio (ukrywamy fakt, że wcale tu nie chcieliśmy wylądować), kim jesteśmy dla siebie. Małżeństwem? Świeżo po ślubie? Que lindo (jak pęknie!)”.
Opowiadamy, że bardzo chcemy dostać się do El Calafate, ale nikt nie ma benzyny. Nasi uprzejmi Argentyńczycy ogłaszają komunikat, że jeżeli ktokolwiek ma benzynę i jedzie do El Calafate to niech zabierze nas, dwójkę turystów z tak odległego kraju. Czekamy na odzew, patrząc gdzie nasza Chilijka.
Podchodzi do nas radiowy muzyk:
– Słuchajcie, może puścilibyśmy jakąś polską piosenkę. Czy macie w Polsce takiego Rickiego Martina albo coś wpadającego w ucho?- pyta się nas
Chwila zastanowienia. Rickiego Martina akurat nie mamy, ale za to…:
– Mamy taką piosenkę na czasie, nazywa się „Kokokoko euro spoko” gdyż teraz organizujemy Euro w Polsce, razem z Ukrainą
– „Koko, że jak”? Możecie nam to zapisać, sprawdzimy w internecie.
Chłopaki szukają i po trzech minutach puszczają w eter „Kokokoko”, tłumacząc słuchaczom, że Polska organizuje Euro. Chyba wpadło im w ucho bo zaczynają podśpiewywać pod nosem, co widać tu:
Dajemy im w podzięce za komunikat szalik Polski, który przejechał z nami pół świata. Wieszają go na honorowym miejscu. W zamian dają nam mini flagi Argentyny do przypięcia na klacie.
Przybiega nasza Chilijka. Z wypiekami na twarzy oznajmia nam, że znalazła transport do El Calafate. Dogadała się z jednym taksówkarzem, że zawiezie nas w zamian za jej aparat fotograficzny plus opłatę od nas w wysokości biletu autobusowego. Potwierdzamy czy na pewno chce stracić swój aparat, odpowiada nam, że z biegiem lat rzeczy materialne przestały mieć dla niej znaczenie. Jedyne czego pragnie, to jak najszybciej dojechać do męża, do Calafate.
Żegnamy się więc z chłopakami z radia i wsiadamy do taksówki. Częśc toreb wrzucamy do bagażnika, a część upychamy między nas. Prosimy by taksówkarz włączył radio Turbio. Nastawia odpowiednie fale, a w radiu znów rozbrzmiewa:
Chilijka podłapuje i też zaczyna gdekać. Dopytuje się nas co to znaczy. Jakby to wyjaśnić?
– Czy znasz dźwięk, który robi kura?- pytamy- W Polsce kura mówi „koko”.
– A co to ma wspólnego z Euro?- pyta Chilijka
Słuszne pytanie.
– No nic, ale „koko” przedstawia naszą kulturę, naszą polskość bo przedstawia kurę- sami nie wierzymy co za bzdury wygadujemy- generalnie chodzi o to, że „piłka leci gdzieś wysoko i ogólnie jest wszystko spoko”- tłumaczymy jej zawiłości polskiego folkloru.
Po 200 km dojeżdżamy do El Calafate.
W Calafate podziwiamy lodowiec „Perito Moreno” w parku narodowym Los Glaciares. Jest on ogromy,: ma aż 60 m wysokości, 14 km długości i 6 km szerokości. Co jakiś czas odłamują się od niego całe bloki lodu, którym towarzyszy niesamowity huk. Jeden raz łamie się coś w środku, nie widzimy gdzie dokładnie, ale hałas jest tak ogromny, że przez głowę przemyka myśl o natychmiastowej ewakuacji. Pod lodowcem spotykamy parę Francuzów, których poznaliśmy w Sydney, gdy próbowali sprzedać swoje auto na giełdzie w ciemnym i depresyjnym garażu. Znów utwierdzamy się w przekonaniu, że świat jest bardzo mały. Tak mały, że być może jakiś Polski turysta przejeżdżając przez Rio Turbio usłyszy w radio „Kokokoko”….
- rybka (łosoś) jeszcze z Puerto Natales w Chile
- wywiad z gwiazdami 🙂
- Biało – czerwone, to barwy niezwyciężone!
- z pomysłową Chilijką
- lodowiec Perito Moreno
- lodowiec Perito Moreno
- wróbelek…prawie
- lodowiec Perito Moreno
- lodowiec Perito Moreno
- lodowiec Perito Moreno
- El Calafate
- El Calafate
- El Calafate
- próba wydostania się z El Calafate.