Daily Archives: 2012/06/27
Chile I 14 – 17.06.2012
Santiago de Chile, Valparaiso: 14.06.2012 – 17.06.2012
Zawierucha i śnieżyca po stronie chilijskiej spłatały nam figla i zmusiły do zostania noc dłużej w Mendozie. Z rana czatowaliśmy na dworcu czekając na kolejne raporty pogodowe przekazywane przez Chile. Santiago było prawie na wyciągnięcie ręki, jakieś 200-250 km w linii prostej od nas, ale na przeszkodzie stały zaśnieżone Andy. Po południu autobusy dostały zielone światło i ruszyliśmy w stronę granicy argentyńsko-chilijskiej. Dość szybko zorientowaliśmy się, że jesteśmy jedynymi gringo, a ponad połowa autobusu to handlarze, a przede wszystkim handlarki szmuglujące różne towary przez granicę. Bez ogródek głośno debatowały o tym, która co chce przemycić; papierosy, alkohol, jakieś perfumy i oleje. Handlarki wymieniały się swoimi doświadczeniami i uzgadniały, który celnik jest najmilszy, a który najgroźniejszy. Najgroźniejsza okazała się pani celnik, ponoć niesamowita zołza, tudzież niezła zdzira, na którą trzeba bardzo uważać. Tuż przed granicą handlarki nagabywały nas byśmy wzięli od nich kilka toreb, jednak wizja spędzenia reszty życia w chilijskim więzieniu, gdyby okazało się, że przewozimy narkotyki a nie papierosy, sprawiła, że odmówiliśmy. Na granicy stres wśród handlarek przeniósł się na nas, Chilijczycy bowiem trzepią bagaże, a lista zabronionych produktów jest długa. Nie chcieliśmy oddać naszych owocków celnikom więc zjedliśmy wszystkie banany i mandarynki na granicy. Argentyna, tak jak Australia, też ma hopla na punkcie swojej flory i między poszczególnymi prowincjami nie wolno przewozić owoców, warzyw, czasem mięsa.
Nie wiemy jak to się stało, ale handlarki tak lawirowały między celnikami, rozbijając swoje towary na wiele pojedynczych toreb wrzucanych kolejno na taśmę, że nie wiadomo było już co do kogo należy i celnicy wszystkich przepuścili. Jak wsiedliśmy z powrotem do busa, kobiety świętowały zwycięstwo, poza jedną, która straciła sporą torbę, prawdopodobnie przechwyconą przez celników jako zapłata za przymrużanie na nie oka.
No i jesteśmy w Chile. W stolicy ludzie są zamożniejsi, ale wydają się tacy zabiegani i mniej uśmiechnięci niż ich sąsiedzi z ubogiej Boliwii. W Santiago mieliśmy spotkać się z kolegą, ale akurat pojechał do Polski na wakacje. Zostawił nam jednak klucze do mieszkania i czuliśmy się tam jak u siebie. Santiago jest przepięknie położone, otoczone górami. Jedyny mankament to smog, który, tak jak w Mexico City, nie ma ujścia i osadza się nad miastem. W Santiago śledziliśmy mecz ostatniej szansy i smutni wróciliśmy z oglądania rozgrywki Polska- Czechy.
150 km od Santiago leży Valparaiso, portowe miasto z wielobarwnymi domkami poprzyklejanymi do wzgórz. Domy są często ruderami, ale kolorowa farba jest niczym make-up ukrywający ich wiek. W Valparaiso szkoli się flota wojskowa Chile, a w porcie stoją chilijskie fregaty, którym nie wolno robić zdjęć.
Żal było opuszczać nam Santiago, ale mieliśmy już kupione bilety lotnicze do Punta Arenas. Patagonia nas wołała…
- droga do Chile
- granica argentyńsko – chilijska. Piesek wywąchał naszą oliwę, ale nam jej nie zabrali
- Santiago
- Valparaiso – odpoczynek po ciężkim dniu
- Valparaiso
- Valparaiso
- Valparaiso
- Valparaiso
- Valparaiso
- Valparaiso – nielegalne zdjęcie fregat wojskowych
- Valparaiso
- Valparaiso
- Santiago. Dziwny napój: kompot brzoskwiniowy z napęczniałym zbożem. Całkiem smaczne
- Santiago – sprawdzamy działanie mleczka kandyzowanero na ilość tłuszczu
- Santiago – w drodze na Cerro Santa Lucia
- Santiago z Cerro Santa Lucia
- tu jeszcze w dobrych humorach. 0:0 i Polska atakuje bramkę Petra Czecha…