Daily Archives: 2012/06/25

Na winnym szlaku I 12 – 14.06.2012

Mendoza, Maipu: 12.06.2012 – 14.06.2012

Pierwszą rocznicę naszego ślubu obchodziliśmy w niesamowicie romantycznych okolicznościach – autobusie jadącym z Cafayate do Mendozy. Przesiadka następowała w handlarskim mieście Tucuman, gdzie mieliśmy 2 godziny na świętowanie. Za krótko na porządnego steka więc poradziliśmy się miejscowych co tu można przekąsić. Wybór padł na „empanadas”. „Empanadas”, serwowane również w Hiszpanii, to rodzaj pieroga o kruchym cieście z farszem, którego się nie gotuje czy smaży jak w Polsce, tylko piecze. Empanady z Tucuman nazywane są pieszczotliwie „empanadas de piernas abiertas”, czyli pierogi z otwartymi nogami. Farsz jest tak soczysty, że jedząc je trzeba stanąć w rozkroku aby sos ściekał między nogami, a nie na ubranie. Najsmaczniejsze są te nadziewane kurczakiem z dodatkiem cebuli i jajka, ale są też wersje z żółtym serem czy warzywami. Mniami!

Gdy dotarliśmy do Mendozy poszliśmy oczywiście zjeść porządną sztukę mięcha z wieloma warzywnymi dodatkami, a na deser każde dostało swój ulubiony przysmak – odpowiednio lody i naleśniki. Naleśniki były nadziewane „dulce de leche” – mlekiem kandyzowanym, które rządzi w Argentynie (a jak się potem dowiedzieliśmy również w Chile i Brazylii). Mleczkiem smaruje się kanapki na śniadanie, taka bomba kaloryczna na dobry początek dnia, a później można wypić kawę zagryzając tradycyjnymi ciasteczkami „alfajores”- przekładanych dulce de leche, a jakże. Może w końcu uda nam się przytyć na kandyzowanym mleczku… Z kolei lody są w Argentynie wyborne, pewnie ze względu na dużą liczbę włoskich imigrantów.

Samo miasto Mendoza jest bardzo przyjemne. Dużo tam kolonialnych budynków. Klimat przypomina średniej wielkości miasto hiszpańskie lub włoskie, bardzo ładne.

Aż 70% win produkowanych w Argentynie pochodzi z regionu Mendozy. Niedaleko pod miastem, w Maipu, można podziwiać liczne winnice i za niewielką opłatą degustować lokalne wyroby. Udaliśmy się tam z poznaną Joasią, Nowozelandką o polskich korzeniach. Winnice są oddalone od siebie o kilka kilometrów więc najciekawiej i najłatwiej zwiedza się je na rowerze. Gdy płaciliśmy za rowery młoda Argentynka z wypożyczalni dała nam następujące instrukcje:

– trzeba jeździć w kasku

– trzeba oddać rower do 19.00

– nie wolno uciekać przed policją.

Zdziwiliśmy się na to ostatnie przykazanie, wtedy nam wytłumaczyła:

„Wy, gringos boicie się policji, zupełnie niepotrzebnie. Nasza policja patroluje tutejsze drogi by chronić turystów więc nawet jak jesteście pijani po winie to się nie martwcie, policja was będzie eskortować by nic wam się nie stało. Ja to wszystkim tłumaczę, a potem jak policja kogoś pijanego chce zatrzymać by mu pomóc to ten ucieka w pole. Nie róbcie tak proszę, dla waszego dobra”.

Obiecaliśmy, że nie będziemy uciekać w pole przed naszymi nowymi przyjaciółmi- argentyńskimi policjantami i ruszyliśmy opijać się winem. Dziwne, że produkcję wina w Argentynie rozpoczęli dopiero Hiszpanie i Argentyna nie posiada żadnego własnego szczepu, wszystkie szczepy i ich nazwy pochodzą z Europy: Hiszpanii, Francji, Włoch.. Zdziwiła nas bardzo jedna winnica, najstarsza w regionie, należąca do rodziny Tomaso. Tutaj wino leżakowało w betonowych zbiornikach, wyłożonych od środka żywicą miodową. Aktualnie nie używają już tej metody, może lepiej bo wino z betonem jakoś nie idzie w parze. Generalnie wino leżakuje w dębowych beczkach sprowadzanych z Francji i Stanów Zjednoczonych, gdyż południowoamerykańskie drewno nie nadaje się do fermentacji.  Próbowaliśmy różnych szczepów, takich jak „Malbec”, „Cabernet Sauvignon” czy „Shiraz”. Smakowały nam, ale nie rzuciły nas na kolana. Daleko nam do kiperów, ale wina francuskie czy australijskie dużo bardziej przypadły naszym kubkom smakowym. Bardziej od wycieczek winnych spodobała nam się degustacja wyrobów oliwnych (oliwy, pasty oliwne) i likierów (najlepszym likierem był absynt). Lekko się wstawiliśmy, ale przyjaciele policjanci nas nie zatrzymali 😉

Reklama